Sejm pracuje nad przepisami o linii bezpośredniej
Linia bezpośrednia to kluczowy postulat branży odnawialnych źródeł energii, którego wdrożeniem zajmuje się Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Dla środowiska biznesowego byłoby jednak korzystniejsze aby projekt trafił pod skrzydła Ministerstwa Rozwoju. W przyszłym tygodniu Sejm zajmie się tym postulatem, istotnym dla branży, obok liberalizacji 10H.
Linia bezpośrednia daje możliwość dostarczania energii do odbiorcy z pominięciem publicznej sieci. Rozwiązanie to ma szereg zalet, szczególnie dla krajowych przedsiębiorców. Nasz ekspert, Dominik Strzałkowski komentuje ten projekt na łamach Dziennika Gazety Prawnej.
Dominik opowiada się za precyzyjnym wskazaniem, że linia bezpośrednia łączy różne podmioty: wytwórcę i odbiorcę. – Chodzi o jasne określenie, że z linią bezpośrednią mamy do czynienia wtedy, kiedy dochodzi do przeniesienia posiadania energii, a nie wtedy, kiedy ktoś wytwarza prąd na własne potrzeby i przesyła go swoim prywatnym kablem do innego swojego urządzenia – tłumaczy. Jak dodaje, ta druga opcja to autoprodukcja (zwana również autokonsumpcją). Zdaniem eksperta brak takiego jasnego rozdzielenia może rodzić poważne kłopoty dla „autokonsumentów”. Według niego można sobie nawet wyobrazić, że definicją linii bezpośredniej zostaną objęte np. wszystkie przyzakładowe instalacje fotowoltaiczne. Wątpliwości mogłyby się pojawić nawet przy używaniu agregatu prądotwórczego. – To by oznaczało dla autokonsumentów obciążenie obowiązkami raportowania do prezesa URE, a także ponoszenia opłat taryfowych (tj. dodatkowej opłaty dystrybucyjnej, zwanej również solidarnościową), które ma sprecyzować dopiero rozporządzenie do ustawy. A takie skutki wydają się niezgodne z unijną dyrektywą rynkową.
Artykuł ukazał się w piątkowym wydaniu DGP oraz na stronie gazetaprawna.pl