Komentarz Patrycji Goździowskiej w artykule Rzeczpospolitej „Koronawirus: ulga tylko z nazwy estońska”
Głośny projekt rewolucyjnych zmian w podatku CIT (tzw. podatek estoński) może się okazać mniej rewolucyjny po proponowanych zmianach Ministerstwa Finansów. Podatek estoński ma pobudzić inwestycje. W skrócie: jeśli spółka przeznaczy swój dochód na inwestycje, a nie na dywidendy dla wspólników, nie zapłaci podatku od tego dochodu.
Niemniej eksperci zwracają uwagę, że w obecnej sytuacji firmy raczej walczą o przetrwanie, a nie o nowe inwestycje – i to co jest im niezbędne to stabilne prawo i płynność finansowa. Niektórzy uważają, że nazywanie wspomnianej ulgi podatkiem estońskim jest swego rodzaju nadużyciem, bo tamtejszy system podatkowy cechuje się prostotą.
Z kolei wątpliwości Patrycji Goździowskiej, doradcy podatkowego, partnera w kancelarii SSW Pragmatic Solutions, budzą liczne warunki, jakimi ma być obwarowana nowa ulga. Chodzi np. o ograniczenie jej tylko do spółek, których udziałowcami są osoby fizyczne. Ekspertka przyznaje, że można to rozumieć jako ograniczenie pola do nadużyć. Jej zdaniem wystarczyłoby ograniczenie preferencji do podmiotów osiągających dochody z działalności operacyjnej (to jeden z wielu warunków zaproponowanych przez MF).
– Zupełnie niezrozumiała jest ulga tylko dla spółek zakładanych przez osoby fizyczne, zatrudniających co najmniej trzy osoby. To wyklucza z podatku estońskiego np. startupy technologiczne – zauważa Patrycja Goździowska. – Takie firmy z istoty swojej działalności nie wymagają zatrudniania wielu osób, za to chętnie korzystają z finansowania oferowanego przez fundusze typu venture capital w zamian za udziały w spółce. A przecież dla startupów taka forma pozyskiwania kapitału nie jest żadną podejrzaną optymalizacją, tylko źródłem finansowania bardziej dostępnym niż to oferowane przez banki, zwłaszcza w dobie zawirowań spowodowanych pandemią i zaostrzania kryteriów udzielania kredytów – podkreśla Goździowska.